Jezioro Crno to jedno z tych miejsc, które zostanie w pamięci już na zawsze.
Nie opuszczamy naszego małego kampera już przez ponad miesiąc. Traktujemy obostrzenia i nakazy związane z obecną wirusową sytuacją poważnie, więc głównie siedzimy w środku. Można by pomyśleć, że daje mi to dużo możliwości do pisania i pracy, ale 12m2 plus 5-latka plus dorosły facet plus nie wychodzenie na zewnątrz sprawia, że rzeczywistość jest nieco bardziej skomplikowana. Wczoraj pisałam o Mostar w Bośni, zaś dziś czas na kolejny przystanek, czyli Czarnogórę. Uwielbiam Czarnogórę. Myślę nawet, że pobyt w Czarnogórze był moją ulubioną częścią podróży po Bałkanach. Mówi mi to również, że nie jestem największą fanką upałów, co nie idzie w parze z faktem, że moim ulubionym miejscem na świecie jest Australia. Po miesiącu w zamknięciu tęsknię za swoim życiem, jednak jednocześnie jestem wdzięczna za tą przerwę. Gdyby nie obecna sytuacja, byłabym z pewnością gdzieś na południu Norwegii, planując wyprawę do Grenlandii. W poprzednich latach było mi ciężko zatrzymać się chociażby na chwilę. Wciąż byłam czegoś ciekawa i po zaledwie tygodniu w Berlinie już niemalże stałam ze spakowanymi walizkami przy drzwiach, gotowa do ruszenia w drogę. Wiedziałam, że w końcu przyjdzie dzień, kiedy będę musiała się zatrzymać, ale totalnie nie widziałam tego w bliskiej przyszłości (tej kilkuletniej bliskiej). Wiązało się to z konsekwencjami, a jednej z nich wyjątkowo nie lubiłam – byłam zmęczona. Wciąż planowałam, pracowałam, okkrywałam, podróżowałam i to dzień w dzień. Dodatkowo włączałam w to obowiązkowe bycie dobą mamą i przynajmniej średnio dobrą żoną.
To co się obecnie dzieje jest straszne, ale można mimo wszystko dostrzec coś, co zostało nam na siłę dane. Zmusiło nas to do zatrzymania się i to na dłużej. Do naładowania baterii, przemyślenia pewnych rzeczy i dokonania nowych wyborów. Zrozumiałam, że lubię moje życie dokładnie takim, jakie jest. Lubię żyć w kamperze, lubię zatrzymywać się na noc przy plaży lub nawet na parkingu. Lubię przebywać z moją rodziną w małej przestrzeni, lubię pracować zerkając na bawiącą się Mię i nie przeszkadza mi bardzo mała dawka przestrzeni osobistej. Lubię moje minimalistyczne życie, brak wygodnych gadżetów, szukanie pralni raz na tydzień, szukanie miejsca do zaparkowania co noc, czy placów zabaw dla Mii i miejsc na moje poranne spacery. Lubię poznawać nowych ludzi niemalże codziennie i lubię rozmawiać ze znajomymi i zdawać sobie sprawę, że pomimo, że nie widzieli mnie przez miesiące czy lata, nadal mnie lubią. Uwielbiam wychodzić w piżamie przed kampera i stać tak z kawą. Lubię przesadnie oszczędzać wodę, bo nigdy nie wiemy gdzie znajdziemy jej nowe źródło, więc możemy liczyć na 3-minutowe prysznice raz na 3 dni.
Obecnie mieszkamy na miejskim parkingu dla kamperów, reszta miejsc w kraju została zamknięta. Nie ma naokoło trawy, jedynie ziemia zmieszana z kamieniami. Co trzy dni jeździmy w jakieś odludne miejsce na spacer, żeby opuścić ściany naszych 12m2. Ogarniamy wówczas również zakupy. Nie jest łatwo skupić się na pracy, nawet o wczesnych porankach, gdyż Mia budzi się ostatnio o świcie. Pewnie ma w sobie zbyt dużo skumulowanej energii, co łączy się z faktem, że nie wiele ostatnio biega. Niedługo będziemy mogli wrócić do naszych normalnych żyć (no prawie) i na myśl o tym uśmiech pojawia się na mojej twarzy. Czasami przychodziła taka myśl, czy na pewno dokonałam dobrego wyboru. Czy mądrym było zabranie dziecka z przedszkola, czy nie będzie miała potem problemów z komunikacją z rówieśnikami i z innymi ludźmi w związku z jej niekonwencjonalnym życiem. Jednak kiedy patrzę na jej uśmiechniętą buzię, nawet wtedy, kiedy przechodzi dobrowolną kwarantannę w 12m2, zdaję się, że jest ok.
Segregując zdjęcia z Czarnogóry zatęskniłam za światem sprzed 1,5 miesiąca. Pojechaliśmy tam, by uciec od ukropu lejącego się z nieba. Zrobiłabym nawet 1000 km żeby osiągnąć cel, jednak udało się bez tego. W magiczny sposób temperatura spadła o 15 stopni. Poczuliśmy tak ogromną ulgę, że momentalnie staliśmy się bardzo szczęśliwymi ludźmi. Wybraliśmy jezioro Crno jako cel i zatrzymaliśmy się na małym rodzinnym kempingu tuż obok. Obudziłam się bardzo wcześnie i z ulgą zdałam sobie sprawę z tego, że jest mi zimno. Jeszcze nigdy nie cieszyłam się z tego, że jest mi zimno. Złapałam sweter oraz czapkę i pobiegłam nad jezioro. O 5 rano nikogo tam nie było, miałam widoki tylko dla siebie. Pijąc zimną już kawę myślałam o tym, jaki piękny jest świat i jak cieszę się, e jestem tam sama.. Jest jedno bardzo podobne jezioro na północy Włoch – Lago di Braies, które nawet o 4 rano pełne jest turystów… Turystyka nie oszczędza pięknych miejsc przez ostatnie lata. Tego dnia Mia i Tomasz wykorzystali niską temperaturę i spali jakby jutra nie było. Kiedy w końcu wrócili do świata żywych i ochoczych, zabrałam ich w te same miejsca, które odwiedziłam o poranku. Nadal było tam niewielu turystów. Mogliśmy siedzieć w ciszy na kamieniach, bawić się patykami i cieszyć się spokojnym spacerem. Chcieliśmy tam zostać na zawsze i ktoś na górze nas posłuchał, bo gdy tylko postanowiliśmy ruszyć dalej, popsuł się nam samochód. Nie mogliśmy zadzwonić po ADAC (bardzo polecam, bo nie raz uratowali nam tyłek) więc jedynym wyjściem było chodzenie i pytanie lokalnych. Całkiem nieźle to zadziałało, bo po kilku godzinach przyjechał specjalista, który uruchomił Thelmę. Nadal mieliśmy jedną część wymagającą wymiany, jednak nie było możliwości szybkiego sprowadzenia jej do Czarnogóry, więc z tzw czasowym rozwiązaniem ruszyliśmy w drogę. Pomimo średniej jakości końcówki, zapamiętam Czarnogórę jako wyjątkowo piękny i przyjazny kraj. Zdaję się, że w przeciągu następnych lat Czarnogóra stanie się bardzo popularnym turystycznie krajem, ale jeszcze przez chwilę jest nieoszlifowanym diamentem, tak jak Rumunia.