To był jeden z najgorętszych dni w moim życiu
Nasza wyprawa do Bośni i Hercegowiny miała błyskawiczny charakter i muszę przyznać, że jeszcze nigdy nie przeżyłam tak szybkiej podróży. Wszystko przez ukrop lejący się z nieba. Przyjechaliśmy do Mostar w sierpniu. Zaparkowaliśmy na parkingu dla kamperów, ulokowanym w centrum miasta, niemalże obok starego mostu (tego popularnego). Około 14 ruszyliśmy na podbój miasta z nastawieniem na obiad. Lokalne jedzenie okazało się wyśmienite. Zamówiliśmy talerz z przysmakami i otrzymaliśmy tak dużą porcję, że cała rodzina wraz z moimi rodzicami, teściami, rodzeństwem i ich dziećmi by się tym najadła. Lokalne dania zawierają dużo mięsa, także dla osób nie spożywający mięsa może to być problematyczne. W restauracjach i kawiarniach stosuje się tu jeden myk, by ochłodzić gości. Naokoło ogródków pociągnięte są węże z małymi dziurkami, które puszczają na jedzących mgiełkę wodną. Było to niesamowicie odświeżające i jedzenie w wysokiej temperaturze stało się o wiele przyjemniejsze (zwłaszcza nasza 4-latka była zachwycona). Około godziny 15 zaczęliśmy zwiedzać miasto. Spacer polegał głównie na przerwach na picie wody, tak co 5 minut. Było bardzo słonecznie i wyjątkowo parno. Ponad 42*C. Nie przeszkadzało to w podziwianiu pięknego miasta, niesamowitych mostów po nim porozrzucanych, wypełnionych po brzegi kawiarni i restauracji z zadowolonymi gośćmi. Miasto tętniło życiem. Korciło mnie, by usiąść w jednej z tych kawiarni, pomiędzy wodnymi mgiełkami i spędzić tam pół dnia. Tak też się stało. Siedząc, obserwowaliśmy stary i wyjątkowo wysoki most, na którym młodzi chłopcy nakrzykiwali turystów, by za niewielką darowiznę zobaczyli, jak ci skaczą z tego mostu do rzeki. Zerknijcie na zdjęcia, nie była to bułka z masłem. Jest to ponoć tradycyjny skok i miałam szansę widzieć go kilka razy. Za każdym razem bałam się o życie skaczącego. Szaleństwo!
Późnym wieczorem znów ruszyliśmy na podbój miasta. Termometr wskazywał 40*C i nawet brak słońca nie przyniósł ulgi. Za to przybyło wiele komarów gotowych na drinka z mojej krwi. Mostar to przepiękne miasto, ale trafiliśmy tam w trakcie największej fali upałów, co okazało się bardzo męczące. Po lekkiej kolacji wróciliśmy do kampera, który okazał się mierzącą 12m2 sauną. Była to jedna z najcięższych nocy całej Bałkańskiej podróży. Otworzyliśmy na roścież okna, które musieliśmy zasłonić obowiązkowo moskitierami i znikąd nie było ulgi ani powiewu powietrza. Nawet woda w kranie była gorąca. Marzenie o zimnym prysznicu padło. Muszę powiedzieć, że obudziliśmy się tak wymęczeni, że kiedy tylko słońce nas powitało, my pożegnaliśmy się z Mostar oraz z Bośnią i Hercegowiną. Wróciliśmy do Chorwacji, by być blisko zimnego morza, przynoszącego ulgę w gorące dni.
Bośnia i Hercegowina były częścią naszej podróży po Bałkanach, której najbardziej żałujemy. Gdyby nie ukrop, spędzilibyśmy tam zdecydowanie więcej czasu. Mostar był tak pięknym miastem, że zaczęłam żałować każdego kolejnego miejsca, do którego już nie dotarłam. Zdecydowanie wrócimy, jednak poza sezonem lub przynajmniej autem z klimatyzacją.